17 września 2028 r, godz. 4:45, gdzieś nad północno-wschodnią Polską
Para myśliwców z podwójnym usterzeniem pionowym płynęła przez nocne niebo. Maszyny leciały z wyłączonymi światłami nawigacyjnymi i radarami. Pracowały jedynie urządzenia odbioru danych taktycznych Link 16, zasilając nieustannie komputer awioniczny, który analizował informacje i pokazywał je załogom na szerokokątnych wyświetlaczach w postaci ustandaryzowanych znaków. Siedząc w pierwszej kabinie prowadzącego myśliwca F-15EX, kapitan Adam Mickiewicz marzył o tym, by do oporu popchnąć manetkę ciągu, wejść w przestrzeń powietrzną Kaliningradu i tam sprawić manto Rosjanom. Niestety – okoliczności były takie jakie były.
Kryzys, który wybuchł latem 2028 r., spowodowany przez Rosję, nie oznaczał przecież automatycznie wojny – dowództwo NATO i polski Sztab Generalny zgadzały się jedynie na działania o charakterze obronnym. „Panowie, pamiętajcie, że to oni muszą nas zaatakować, nie możemy dać się sprowokować” – kapitan Mickiewicz dobrze zapamiętał słowa dowódcy 5. Skrzydła Lotnictwa Taktycznego, generała Ludomiła Rayskiego. Systemy polskiej obrony powietrznej wykrywały wrogie formacje nad Kaliningradem i całą Białorusią. Nie było to trudne, Rosjanie nie latali kosiakiem, tylko na średnich wysokościach, zresztą samoloty rozpoznania elektronicznego monitorowały sytuację non stop i centralne stanowisko dowodzenia polskich Sił Powietrznych miało wymagany obraz sytuacji. „Dopóki nie przekroczą naszych granic nic nie robimy” – Karczewski pamiętał, jak słowa te powtórzył dwukrotnie i z naciskiem generał Rayski.
Eskadra Mickiewicza otrzymała rozkaz patrolowania przestrzeni powietrznej północno-wschodniej ćwiartki Polski, loty miały charakter demonstracyjny i odbywały się według ustalonej marszruty na wysokościach w przedziale 4000-6000 metrów. Zerknął na wyświetlacz, który w połowie był zajęty przez mapę taktyczną i szybko określił pozycję nad terenem. Słyszał instrukcje kontrolerów z ziemi, dyktujących kolejne zmiany kursu i podających położenie obiektów latających w sektorze. Na wschód od Wisły cywilnego ruchu nie było. Obsługa mobilnego punktu dowodzenia AOC polskich Sił Powietrznych rozlokowana gdzieś koło Bydgoszczy początkowo wysłała parę myśliwców Karczewskiego na wschód, a później niemal wprost na północ. Druga patrolująca para, dowodzona przez majora Roberta Lewandowskiego znajdowała się na zachód od nich w odległości około 50 km. Daleko na południowym zachodzie, w okolicach Łodzi i Piotrkowa krążył natowski samolot wczesnego ostrzegania AWACS – on też miał wyłączony radar. Zmniejszało to jego zdolności, ale tylko trochę – załogi polskich myśliwców zostały poinformowane o zamontowanym na AWACS-ie systemie cichego rozpoznania AN/AYR-1, który z dużą dokładnością określał położenie samolotów rosyjskich nad Kaliningradem i Białorusią.
Kapitan upewnił się co do ilości paliwa, a potem przeniósł wzrok kolejno na nocne niebo, znaki na wyświetlaczu HUD i wreszcie ponownie na wyświetlacz szerokokątny. Wymienił kilka uwag z siedzącym w drugiej kabinie myśliwca kapitanem Juliuszem Słowackim. Nawet podczas kryzysowego patrolu, z marnymi widokami na pewną walkę powietrzną, trzeba było uważać na najmniejszy szczegół, trzymać się instrukcji, myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć. W zawodzie pilota myśliwskiego nie było miejsca na błędy.
Oba polskie F-15EX miały pod kadłubem i skrzydłami po cztery pociski rakietowe powietrze-powietrze AMRAAM i cztery pociski Sidewinder X. Para mknęła na północ prędkością prawie 750 kilometrów na godzinę, a to oznaczało, że po kilku minutach dolecą do granicy i muszą wejść na kurs wschodni – idealnie wzdłuż granicy z Kaliningradem.
“Będziemy wtedy bokiem do nich, wystawieni” – powiedział z drugiej kabiny Słowacki. Wprawdzie systemy elektroniczne i tu i na ziemi nie powinny dać się zaskoczyć, ale Karczewski lekko się wzdrygnął na tę myśl. Dobrze się z Słowackim rozumieli, miał takie samo uczucie. “We czwórkę w dwóch samolotach jesteście jak palce jednej dłoni” – tak mu kiedyś powiedział starszy brat Rafał, który to powiedzenie wziął chyba tego polskiego serialu o drugiej wojnie światowej. “Jak się nazywał? Tak, Czterej pancerni i pies” – uśmiechnął się w duchu kapitan.
Szli na sześciu tysiącach metrów, wysoko ponad nieprzebitą warstwą chmur. Pod chmurami deszcz i marna widzialność komplikowały zadania „zającom”, natomiast dla myśliwców przechwytujących pogoda okazała się wprost wymarzona. Efy miały wyłączone radary, aby nie uprzedzać przeciwnika o swej obecności. Mickiewicz sam nie wiedział czy radarowa cisza była potrzebna. Link 16 działał bezbłędnie i na swoich wyświetlaczach widzieli na północ i wschód od siebie kilkanaście maszyn przeciwnika, które nie przekraczały jednak granicy.
– “Grom 1, formacja czerwonych sto dwadzieścia kilometrów od Ciebie, namiar zero siedem zero, przekroczenie granicy” – dobiegł Mickiewicza spokojny głos kontrolera AOC. Pilot poczuł, jak przyspiesza mu tętno. W tym samym momencie dostali dane z Linka 16 i na wyświetlaczu pojawiły się znaczniki w kolorze szarym – co oznaczało niejednoznaczne określenie – ani swój ani jeszcze wróg. System walki elektronicznej EPAWSS milczał, odbiornik o opromieniowaniu również nie pokazywał wrogiej emisji skierowanej w stronę jego pary.
– “Grom 12, włączyć radar, reżim LPI” – rozkazał prowadzonemu. Potężna, prawie metrowej średnicy antena pokładowego radiolokatora AN/APG-82, zwana przez obsługę naziemną „Beczką”, wysłała w przestrzeń impulsy o odpowiedniej mocy i częstotliwości, tak aby szczelnie pokryć przestrzeń w przedniej półsferze samolotu, a jednocześnie nie zdradzić pozycji myśliwca. Na wyświetlaczu od razu pojawiły się nowe znaczki i dane o nich przetworzone przez komputer. Wrogie samoloty! Coraz więcej wrogich maszyn – kapitan Mickiewicz mocniej zacisnął dłoń na drążku sterowym…
C.D.N.